niedziela, 1 czerwca 2014

Pierwsza ryba na Karaibach

Kiedy jechałam na Karaiby myślałam, że będę tu jadła same ryby i owoce morza i cieszyła mnie ta myśl ogromnie, jako, że jedno i drugie uwielbiam. Po przyjeździe jednak szybko przekonałam się, że nie będzie to takie proste, bo tutejsza ryba jest wybredna i strasznie trudno złowić ją na wędkę. Pozostaje ona obojętna na każdy rodzaj przynęty i doszliśmy do wniosku, że chyba ma umowę z lokalnymi rybakami, że na wędkę turysty się nie łapie, by dać zarobić autochtonom. Trzeba zatem czekać aż tubylczy lud wyruszy w morze, ale nawet żyjąc na łodzi ciężko trafić na rybaków, bo albo nie łowią w pobliżu, albo nie wtedy, gdy jesteśmy na łodzi. 

Któregoś dnia Krzysiek zaparł się i przesiedział cały dzień z wędką na pomoście. Efektem tej wytrwałości były cztery małe rybki, które, jak mi powiedziano, wszystkie należą do rodziny lucjanowatych (snapperów). Całą czwórkę powitaliśmy z wielkim entuzjazmem. 


Jako, że rybki były niewielkie postanowiliśmy oprószyć je mąką i usmażyć na patelni. Tak też czym prędzej postąpiliśmy wcześniej posoliwszy i popieprzywszy oczywiście. Postanowiłam, że będę testować wszystkie ryby wrzucając je w mąkę i na patelnię, chyba że podczas zakupów dostanę jakiś konkretny przepis jak należy je przyrządzać. Wybrałam tę opcję ponieważ w mojej kuchence nie działa piekarnik, a grill jest na przystani i trzeba go z wyprzedzeniem zaplanować.

Rybki były rewelacyjne, świeżutkie, pachnące morzem, takie jak powinny być. Chrupiąca skórka i delikatne wnętrze. Zostały pochłonięte zanim zdążyłam wyciągnąć aparat i zrobić im zdjęcie. 

I tak po wielu dniach posuchy nareszcie na naszym stole zadebiutowała ryba!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz