Jeden z pierwszych nieznanych mi wcześniej owoców, który wypatrzyłam na rynku w Roseau i oczywiście od razu zakupiłam, by spróbować.
Należy do rodziny flaszowcowatych (Annonaceae), ale mogę tylko zgadywać, że jego polska nazwa to flaszowiec purpurowy, gdyż nie znalazłam w internecie zdjęcia ani konkretnego opisu, pozostańmy więc przy tłumaczeniu z angielskiego, choć pod angielską nazwą kryje się kilka różnych odmian tego owocu.
Ten, który kupiłam z wierzchu przypomina owoc granatu, jest trochę większy od przeciętnego jabłka i jest dość miękki, gdy jest dojrzały.
Nie mialam jabłka dla porównania, ale jest jajko :-) |
Cóż, są tacy, co się tym jabłkiem zachwycają, ale ja jego fanką chyba nie będę. Rzeczywiście swoją maziowatą konsystencją przypomina trochę budyń, a w smaku może odlegle jabłko. Nie wiem, jak owoc może być jednocześnie mdły i kwaskowy, ale ten właśnie taki jest.
W środku nie wygląda zbyt apetycznie |
Jednak podobno zawiera bardzo dużo witaminy C oraz B2, B6, potasu i błonnika, także na pewno warto czasem spożyć :-).
Wyczytałam również, że można z niego zrobić sok lub lody (gdybym tylko miała zamrażarkę!), więc może jeśli kiedyś jeszcze na niego trafię, to spróbuję przerobić na postać płynną w połączeniu z marakują na przykład. Jeśli taki napój zaistnieje kiedyś w mojej kuchni pod żaglami, to nie omieszkam dać znać :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz