Pierwsze dni na Kimie minęły mi na przemian leniwie i pracowicie. Pracowicie, bo trzeba było wyczyścić kuchnię i łazienkę, czego bohatersko dokonałam walcząc przy tym zapamiętale z naszymi dzikimi lokatorami. Ich liczebność zdecydowanie się zmniejszyła po tych zabiegach, ale niestety dalej nie udało mi się odkryć ich głównej siedziby, a tym samym pozbyć raz na zawsze.
Pozostały czas, a w zasadzie jego większość :-), poświęciłam słodkiemu lenistwu alias aklimatyzowaniu się. Piotrek skonstruował mi leżankę na dziobie, gdzie mogłam spokojnie wylegiwać się bez obawy o udar i poparzenia słoneczne.
|
Moje miejsce relaksu |
Czyniłam to więc bezwstydnie ile się dało z rozkoszą wsłuchując się w szum wiatru i morza, wpatrując się w mieniące się w słońcu złocistą zielenią palmy, zachłystując się przestrzenią i ogólnie ciesząc oczy moja nową piękną okolicą, którą niniejszym pokrótce przedstawiam:
|
Nasza przystań |
|
Pod górą nasza mała miejscowość, Loubiere |
Słoneczko grzało, mózg mi się lasował, odespałam wszystkie bezsenne noce w Londynie, wymedytowałam z głowy wszelkie stresy, dowitaminizowałam organizm egzotycznymi owocami i świeżą rybą i wreszcie po dwóch tygodniach wstałam gotowa do czynów.
W tym czasie Piotrek w swym żywiole konstrukcyjno-naprawczym i czymś na pograniczu ekstazy i szału w oczach od świtu do nocy naprawiał i ulepszał co się dało i na łodzi i na przystani nie chcąc nawet słyszeć o przerwie. Cóż, każde z nas zadomowiło się tu na swój sposób :-).
Pieknie tam :) ach jak bardzo chcialabym sie tak wylenic ;)
OdpowiedzUsuńAle spokojnie, jeszcze 3 tygodnie i jade na wakacje i tez bede sie wygrzewac na plazy ;)
Super :-), jak Cię znam, to długo na tej plaży nie usiedzisz, tylko weźmiesz samochód i pojedziesz w teren zwiedzać i robić zdjęcia ;-)
OdpowiedzUsuń