sobota, 26 lipca 2014

Ballyhoo (balao)

Ballyhoo, jak wyczytałam na Wikipedii, w języku jakiegoś brazylijskiego plemienia oznacza ryba-penis. Hmmm, skoro tak im się to kojarzy, to nie zazdroszczę kobietom z tego plemienia, gdyż rybki te są długie, cienkie, a ich dolna szczęka przypomina długi kolec… 



Jest to najpopularniejsza na Dominice ryba, którą łowi się hurtowo bez wypływania daleko w morze. Nic więc dziwnego, że była też pierwszą rybą, którą udało nam się kupić od rybaków łowiących ją tuż koło naszej łodzi.

Z czasem okazało się, że w naszej okolicy są dwie grupy rybaków, którzy specjalizują się właśnie w łowieniu ballihoo, dzięki czemu kilkakrotnie udało mi się prześledzić cały proces łowienia. Rybaków na ogół jest trzech. Najpierw zanęcają rybę rozrzucając po wodzie specjalnie nazbierane wcześniej źdźbła trawy, potem rozkładają sieci, walą wiosłem w wodę, żeby spłoszyć ławicę, a następnie jeden z nich wskakuje do wody z maską i rurką i nagania wystraszone ryby, podczas gdy dwóch pozostałych ciągnie sieci. 


Tej operacji zwykle towarzyszą ptaki, głównie fregaty, liczące na łatwy łup. Sieci nie są duże, więc ptaki muszą się przełamać i podfrunąć bardzo blisko ludzi, co idzie im raczej opornie, ale tańcząca przy powierzchni ryba jest pokusą nie do odparcia, więc zwykle zdarza się jakiś ryzykant, który podejmuje się próby. Kiedy już uda mu się złapać rybę, reszta towarzystwa zamiast pójść w jego ślady i rownież poszybować w dół po coś dla siebie lub pozostać w niemym podziwie i z cichą zazdrością obserwować jak odważniacha spożywa swoją zdobycz, zgodnie rzuca się na szczęściarza próbując pozbawić go łupu. Z reguły komuś się to udaje, bo jeden w obliczu zmasowanego ataku czterech czy pięciu osobników nie ma szans, ale zaraz ten, który ukradł rybę sam staje się obiektem napaści i tak cała grupa odlatuje wyrywając sobie po drodze rybę z dziobów. (Niestety nie udało mi się nigdy sporządzić dokumentacji zdjęciowej tego zajścia, bo zawsze gdy czatowałam z aparatem fregaty z jakichś przyczyn nie przejawiały większego zainteresowania połowem. Popisy zawsze występowały wtedy, gdy akurat nie miałam aparatu pod ręką - typowe :-))


ale chociaż fregatę zaprezentuję :-)

U ludzi proces przejmowania ryby od jej zdobywców przebiega nieco prościej. Woła się rybaków, aby podpłynęli do łodzi po skończonych łowach i wtedy w zależności od ryby ustala się cenę. Większość ryb kupuje się na wagę, którą rybacy mają w oku. Patrzą na rybę i informują, że waży ona funta albo dwa. Funt ryby kosztuje  EC$7, ale to pod warunkiem, że kupujący orientuje się, że tyle kosztuje ryba na mieście, w innym przypadku ceny wahają się od $10 do $12 :-). 

Jako, że ballihoo są dość małe kupuje się je na sztuki. Tutaj koszt waha się od trzech do pięciu ryb za dolara. Cena znowu głównie zależy od poziomu zorientowania kupującego, ale czasem nawet to nie pomaga, bo rybak może chcieć postawić na swoim i uprze się, przy trzech. Pozostaje wtedy przystać na tę cenę i nie dyskutować za wiele, a wtedy z reguły dostaje się trzy dodatkowe rybki gratis ;-). Tak czy inaczej, za $5, czyli jakieś 6zł, otrzymuje się około dwudziestu rybek, a to są dwie porządne kolacje dla dwóch osób.

Naukowo nazywa się Hemiramphus balao lub Hemiramphus brasiliensis, oba gatunki występują tu równie często
Kiedy po raz pierwszy udało nam się kupić te ballihoo było jeszcze wcześnie i miałam cały dzień na decyzję co z nimi zrobić. Pomyślałam, że popłynę na brzeg i dowiem się od naszych lokalnych przyjaciół jak ją przyrządzić. Póki co, połowę ryb nasoliłam, popieprzyłam i obłożyłam cebulką i czosnkiem, a do drugiej połowy zrobiłam lekką marynatę licząc, że ryba dotrwa w niej do następnego dnia bez zamrażarki. 

Potem popłynęliśmy na ląd, gdzie Samantha powiedziała nam, że ballihoo najlepsze jest... obtoczone w mące i usmażone na chrupko na kolor ciemnobrązowy, tak żeby wszystkie mniejsze ości zrobiły się kruche i można było je zjeść. 

Nie pozostało mi nic innego jak przygotować ją właśnie w ten sposób. Rybki okazały się przepyszne, z mięsem zwartym i soczystym i w związku z tym stały się częstym gośćmi na naszym stole. 




2 komentarze:

  1. o, widzę moją ulubioną przyprawę! :) Takie usmażone na świeżo usmażona ryba świetnie nadaje się do octu, a w occie ości kruszeją tak, że po dwóch dniach mozna jeść swobodnie nawet leszcza :) (Ania)

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie poproszę o przepis na taką rybkę w occie w takim razie! Przydałby mi się jakiś sposób na przechowywanie nadmiaru ryby tutaj. :-)

    OdpowiedzUsuń