niedziela, 24 sierpnia 2014

O anolkach słow kilka

Anolki, a właściwie anolisy, to rodzaj jaszczurek należących do rodziny długogwanowatych powszechnie występujących na Karaibach i w Ameryce Południowej. Są podobno również chętnie hodowane w terrariach. Właściciele anolisów zapewne mieliby o wiele więcej do powiedzenia na temat ich zwyczajów i zachowań, ale ja cieszę się, że miałam okazję obserwować je w ich środowisku naturalnym i te nasze przypadkowe spotkania, które po troszku wprowadzały mnie w ich świat są dla mnie bardzo cenne.

Charakteryzują się zdolnością do zmiany barwy nie do tego stopnia, co kameleony, ale na tej samej zasadzie oraz umiejętnością chodzenia po drzewach jak gekony, z żadnymi z nich nie są jednak blisko spokrewnione.



Dominika dorobiła się gatunku endemicznego (Anolis oculatus), który lokalnie znany jest jako zandoli lub jaszczurka drzewna. Tutejsi Indianie uznawali, że ich obecność zwiastowała dobre duchy w domu. 

W obrębie gatunku wyróżnia się obecnie cztery ekotypy: atlantycki, północno-karaibski, południowo-karaibski i górski*. Różnią się one lekko ubarwieniem i rozmiarem. 

Jako że stacjonujemy u południowego wybrzeża Dominiki po stronie Morza Karaibskiego miałam okazję zaprzyjaźnić się z ekotypem południowo karaibskim, czyli najmniejszym i najbardziej blado ubarwionym spośród czterech ekotypów. Nie zmienia to faktu, że były dla mnie przesympatycznym  i ciekawym obiektem obserwacji. 

Moje anolki mają mniej więcej od 5 do 10 cm długości plus drugie tyle lub nawet więcej na ogon. Mimo, że ich barwy nie są jaskrawe to i tak gama kolorów jakie przybierają jest szeroka - od bardzo jasno-brązowego, prawie żółtego po czarny. Kolor skóry dostosowują do otoczenia, w którym się znajdują, aby nie rzucać się w oczy drapieżnikom. Na specjalne okazje (przede wszystkim walki oraz uwodzenie samicy) samce potrafią też wygenerować ciekawy wzorek w postaci cętek, plamek itp. 




Chciałam przy tym zauważyć, że są to zwierzątka niebywale szybkie a zarazem kompletnie nieruchawe. Potrafi to pędzić sobie w jakimś kierunku i znienacka stanąć jak wryte bez żadnych widocznych powodów i pozostać w tym miejscu na dłuższy czas nie łypiąc nawet okiem.

Co ciekawe, zaobserwowałam, że ta włączająca się co jakiś czas niechęć do ruchu ujawnia się również podczas walk i płodzenia potomstwa (być może większość energii zużywają na zmianę ubarwienia :-)). Mam filmik na potwierdzenie tych tez, ale niestety przy tutejszym internecie nie jestem w stanie załadować go na bloga. Pozostaje zatem przedstawić mi jedynie parę nieruchomych obrazów wyciętych z filmu. Za to widać jak się chłopcy pięknie wystroili na tę okoliczność
Nie wiem, który wygrał, bo nagle wypuścili się z uścisku i rozbiegli w przeciwnych kierunkach
Kolejną typową dla anolisów cechą jest barwny - żółto-pomarańczowy w kropki - fałd gardzielowy, który rozkładają niczym wachlarz, aby odstraszyć przeciwnika czy drapieżnika lub zwrócić na siebie uwagę  samicy. Niestety nie udało mi się go uwiecznić, ale można zobaczyć zdjęcia w internecie.

Nie mogłabym też pominąć charakterystycznego ruchu, który wykonują raz po raz unosząc się i opadając na przednich łapkach. Wygląda to jakby ćwiczyły pompki, co ma być zapewne demonstracją siły i sprawności fizycznej, choć często mym ułomnym człowieczym wzrokiem nie byłam w stanie dostrzec przed kim tą sprawność demonstrują i w swym antropocentrycznym przekonaniu uznawałam, że przede mną :-)






Jak wspominałam sporo jaszczurek kręciło się po przystani polując na owady. W pobliżu stolika, przy którym siedziałam z komputerem (a z uwagi na bliskość kontaktu, do którego można było podłączyć ładowarkę laptopa był to zawsze ten sam stolik) znajdowało się mrowisko, więc anolki również często przesiadywały przy nim lub na kamiennym parapecie, pod którym stał traktując te miejsca jako punkt obserwacyjny i pod warunkiem, że nie podtykałam im pod nos kamery, zupełnie się mną nie przejmowały.

Mam też wrażenie, że moja obecność raczej była im całkiem na rękę (a raczej na łapkę ;-)). Moja ciepła ssacza krew zwabiała wszelkie okoliczne komary. Choć zwykle nie mogły one się do mnie dobrać, bo starałam się zawsze być wysmarowana czymś dla nich nieatrakcyjnym, to i tak trzymały się w pobliżu (w krzaczku rosnącym za moim stolikiem) na wypadek, gdyby zaklęcie przestało działać. Dla jaszczurek była to z kolei świetna okazja, by na te komary polować i myślę, że również dlatego tak często mogłam liczyć na ich towarzystwo. 

Dzięki temu miałam okazję obserwować je z bliska, co było niezmiernie ekscytujące. Z powodu ich zdolności do zmiany ubarwienia oraz niewielkich rozmiarów ciężko było zorientować się czy to zawsze te same jaszczurki przychodzą do mojego stolika, czy też wpadają tu osobniki czysto przypadkowe. Jednak z czasem zaczęłam wyróżniać niektóre indywidua. 

Jednym z nich był waleczny osobnik bez ogona, którego utraty winna była zapewne Camo, bezwzględna pogromczyni biednych anolków. 


Wracając do Bezogoniastego, pojawił się pewnego dnia i już został. Dopuszczam też możliwość, że bywał wcześniej przy moim stoliku, ale wtedy miał jeszcze ogon, więc trudno było mi go odróżnić od reszty towarzystwa. 


Okazało się jednak, że to prawdziwy samiec alfa. Koleś chyba mnie zbytnio nie lubił, był mocno terytorialny i przepędzał z kamiennego parapetu wszystkich konkurentów. Mógł, bo nawet bez ogona był od nich wszystkich większy i często ganiał za mniejszymi braćmi raz po raz nabzdyczając w nerwach swój wielki, kolorowy wachlarz pod gardłem. Ja natomiast nie dość, że przeganiać się nie dałam to jeszcze bezczelnie i z impetem wkraczałam w jego prywatność bezustannie podążając za nim z kamerą, by nagrać jego waleczność. 

Czasem też próbowałam z nim dyskutować, gdy przeganiał moją przyjaciółkę, małą anoliskę (zakładam, że to kobieta była, bo nie mogła poszczycić się pięknym kolorowym wachlarzem pod brodą), która lubiła przychodzić na parapet i, w przeciwieństwie do reszty jaszczurzego towarzystwa, zamiast obserwować natężenie ruchu mrówek na ścianie, podchodziła bardzo blisko i przyglądała mi się uważnie. Czekałam aż wyjmie zza pazuchy małego gadziego smartfona w etui z krokodylej skóry i zacznie mnie filmować, by później chwalić się przed znajomymi, że udało jej się natknąć na rzadki w tych rejonach okaz białej samicy człowieka ;-). 
Bezogoniasty, mimo że nerwowy i agresywny (ale z drugiej strony, kto na jego miejscu nie byłby sfrustrowany) zasłużył się jednak, bo będąc najbardziej charakterystycznym osobnikiem z grona anolków pozwolił mi przekonać się, że potrafią one zmieniać barwę i upstrzenie skóry. Wcześniej myślałam, że po prostu te jaszczurki występują w różnych kolorach, ale gdy jednego dnia na parapet przybiegał duży czarny osobnik bez ogona, a innego duży, oliwkowy i również bez tej tylnej części ciała, a już zwłaszcza, gdy któregoś dnia udało mu się przygruchać sobie pannę, na którą to okazję przywdział ciemne brązy i masę plamek i cętek (lecz dalej ze smętnym kikucikiem z tyłu), zorientowałam się, że rzeczywiście barwy przybierają one zależnie od otoczenia, by upodobnić się do tła, w którym występują, a także, by ubrać się stosownie do sytuacji. 
Troszkę się kolega wystroił :-)
Przyjemnie było tak sobie siedzieć przy komputerze, gdy natura w tej sympatycznej postaci dawała mi się przyjrzeć sobie z bliska i choć na dogłębniejsze poznanie potrzeba czasu, to właśnie po raz kolejny zdaję sobie sprawę w jak uprzywilejowanej jestem teraz pozycji, że mam go na to całe mnóstwo:-).

Do widzenia :-)



*tłumaczenie nazw z angielskiego jest mojego autorstwa i nie jest naukowe

Źródła:

2 komentarze:

  1. Super sa te jaszczurki! A tekst, jak zwykle napisany rewelacyjnie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, cieszę się, że się udał :-)

    OdpowiedzUsuń